Czyli jak nie urok to sraczka 😉

Kiedy będzie w końcu ten czas kiedy będę mogła położyć się na trawie, patrzeć na chmury i nie martwić się o nic. Wydaje mi się że już niedługo będę mogła odpocząć, poczuć się bezpiecznie i szczęśliwie, że trudny czas się skończy, a tu nagle pojawia się coś nowego, albo brak pieniędzy, albo choroba, albo problemy z dziećmi, albo coś nie tak w związku z mężem. Czy można, pomimo tego, że życie ciągle przynosi niespodzianki, i to niekoniecznie te które chcę, cieszyć się życiem, być szczęśliwym i zachować wewnętrzny spokój?

Popatrzmy w przeszłość. Czy kiedykolwiek był taki czas, że wszystko było idealnie, mieliśmy dużo pieniędzy, pięknie zrobiony dom, zdrowe i grzeczne dzieci, uwielbialiśmy samych siebie, mieliśmy super przyjaciół, pełną miłości, zrozumienia i bezkonfliktową relację z partnerem, realizowaliśmy swoje marzenia i pasje, czuliśmy, że to co robimy ma sens i przynosi nam dużo radości. Nawet jeśli tak kiedykolwiek było, nie trwało to długo.

Jak to mawiają mistrzowie byddyjscy: “jedyna pewną w życiu rzeczą jest zmiana”. Nawet jeśli przez jakiś czas nasz życie było jak w bajce, nie potrwało to długo. Poajwiają się zawsze nowe niespodzianki, które nie wiadomo właściwie po co, jedni traktują jako lekcje, inni jako trudności, jeszcze inni jako kłody rzucane przez los tak po prostu chyba dla zabawy. Nie znam nikogo kto ma idealne życie, a jednak jakże chętnie dajemy się wrobić w obietnice ogłoszeń wróżek, reklam, talizmanów, “chcesz mieć to wszystko: zdrowie, urodę, obfitość, bogactwo, miłość, uznanie…, wystarczy…”.

Ja też mam właściwie taki plan żeby pokazać Ci jak to wszystko “mieć” tylko w trochę inny sposób niż wróżki i wypróbowany na własnej skórze 😉 Zacznijmy od tego, że trudności zawsze będą się pojawić. Życie jest nieprzewidywalne i nie mamy kontroli nad przynajmniej połową wydarzeń, z którymi mamy do czynienie. Jest jednak kilka kluczy do tego jak być na prawdę szczęśliwym i przestać w końcu doświadczać życia jako ciągu niepowodzeń i rozczarowań.

Pierwszym z nich jest  zmiana sposobu postrzegania sytuacji. W tym aspekcie współczesna psychologia poznawcza spotyka się z fizyką kwantową, która, tak dość ogólnie mówiąc, zauważyła, że cząstki elementarne zachowują się jak cząstka lub jak fala w zależności od tego czy są obserwowane. Nasze postrzeganie kreuje ich zachowanie i tak też jest z całą ludzka psychiką. To jak postrzegamy świat i jak się czujemy w życiu zależy tylko od nas. To nasz mózg wybiera z otoczenia takie sytuacje i w taki sposób je interpretuje jakie obecnie ma aktywne “programy”.  A powstały one na bazie przeszłych doświadczeń. Tworzą one całe struktury – schematy i są powiązane ze specyficznymi emocjami. To co widzimy w świecie zewnętrznym przefiltrowujemy zawsze przez jakieś nasz poprzednie doświadczenia, schematy, czy oczekiwania. W zależności od schematu aktywujemy też specyficzną reakcje – zachowanie lub emocję. Już samo zauważenie naszej interpretacji, naszego stosunku do danej sytuacji, naszych emocji, ewaluacji pozwoli nam na chwilę refleksji i być może zmianą interpretacji. Ale jak ma się to do na przykład do tego, że nie mam teraz pieniędzy na jedzenie czy rachunki?

Nigdy nie będziemy mieć wystarczającej ilości pieniędzy na wszystko co sobie wymyślimy, to tylko kwestia postawieni sobie poprzeczki. Nawet jeśli możemy już kupić jacht, wyspę, helikopter, to nie możemy na przykład mieć rakiety i polecieć na księżyc. Dla niektórych ludzi na naszej planecie kromka chleba z wodą jest błogosławieństwem. Mamy tak wysokie oczekiwanie, że kiedy tylko brakuje nam czegoś do standardu, który sobie stworzyliśmy w umyśle, źle się czujemy. To tak jak w opowieści o złotej rybce. Babie ciągle było mało, nigdy nie była wystarczająco zadowolona. A więc jak zauważaliśmy szklankę do połowy pełną, to już pierwszy krok mamy za sobą.

Jeśli tylko zmieniemy swoje podejście i zamiast widzieć problemy będziemy widzieć wyzwania, samo to doda nam entuzjazmu i motywacji do zamiany sytuacji. Jeśli jeszcze do tego dodamy wartości, uświadomimy sobie co jest dla nas ważne, czym się kierujemy, dlaczego coś chcemy robić, to uzyskamy jeszcze więcej siły i z radością będziemy dalej grać w tę grę.

Zmian sposobu postrzegania sytuacji nie jest tylko biernym poddaniem się. Możemy doświadczać nadużyć ze strony innych osób albo przystawać na naszą materialną sytuacje do tego stopnia, że nie będziemy podejmować żadnego działania. Nie, nie o to chodzi.

Ważne jest też abyśmy uświadomili sobie, że nad niektórymi rzeczami mamy kontrolę, a nad innymi nie, abyśmy zdali sobie sprawę na co mamy wpływ, a na co nie. Nie wiemy co przyniesie nam kolejny dzień, nawet następna godzina, a niestety nie lubimy niepewności. W ludzkiej naturze jest chęć kontroli, która daje nam poczucie złudnego bezpieczeństwa. Jak dojdziemy do korzeni lęku, to zazwyczaj na samym dnie jest lęk przed unicestwieniem, śmiercią, ale nie tylko śmiercią ciała, śmiercią całej naszej osoby, może duszy, indywidualnego “ja”. Chcemy więc pozostawić coś po sobie, zrobić coś znaczącego albo żyć dobrze żeby zasłużyć na nagrodę po śmierci. Cokolwiek jednak robimy z lęku nie jest dokładnie tym co sprawi, że będziemy szczęśliwi. Znalezienie źródła lęku, puszczenie kontroli, także nad śmiercią i przekroczenie indywidualnej tożsamości wydaje się być podstawą akceptacji życia takim jakie jest, poddania się nurtowi i doświadczania wolności i radości w każdej chwili istnienia.

I tu niestety nie objedzie się bez wglądów o charakterze egzystencjalnym, duchowym czy nawet mistycznym. Jeśli mówimy o ideach takich jak piękno czy miłość, o wartościach i sensie życia jako człowieka nie da rady pozostawać na poziomie egzystencji krowy, warto jest wiedzieć co one dla nas znaczą, jak się praktycznie mają przejawiać i jaką filozofią kierujemy się w życiu. Nie mam absolutnie nic przeciwko krowom ale one, jak ostatnio zauważyłam, nie malują obrazów 😉 Musimy być szczerzy względem siebie i dopełniać nasze wizje w zgodzie z samymi sobą. Prędzej czy później dojdziemy do tego co jest dla nas ważne i co chcemy w życiu robić. I ponieważ będzie to miało dla nas głębszy sens będzie też sprawiało nam radość i zasilało motywacją. Zdefiniowanie naszych wartości i uświadomienie sobie priorytetów ale tych z wyższej półki, nie czy kupić dziś sukienkę czy pójść do kina, ale tego co naprawdę będzie maiło znaczenie w chwili śmierci, pomoże nam zmienić perspektywę postrzegania na taką, która będzie w zgodzie z naszym prawdziwym Ja.

Tak więc niektóre rzeczy pozostaną poza naszą kontrolą, takie jak śmierć, trzęsienia ziemi, pogoda, czasem choroba, decyzje i zachowania innych osób, a niektóre możemy zmieniać w zależności od naszych potrzeb i wizji. To jak je realizować jest kolejnym kluczem do szczęścia i spełnienia.

Z badań psychologicznych wynika, że ważne jest aby mieć wizję i wiedzieć czego się chce, ale to nie wystarczy. Należy ułożyć sobie konkretny plan jej realizacji i krok po kroku go wypełniać. W psychologii skoncentrowanej na rozwiązaniach zaczyna się od najmniejszej zmiany. Na przykład mamy taką głęboka potrzebę żeby żyć w spokoju. Wydaje nam się, że musimy do tego mieć bezpieczeństwo materialne, wiedzieć że nie zabiorą nam mieszkania, że będziemy mieć pracę, że będzie cisza wokół, że będziemy chodzić na spacery do lasu, słuchać muzyki itd. Zaczynamy od najmniejszego kroku, który możemy dziś wykonać. Na przykład mogę dziś pójść na pół godzimy na spacer do parku albo usiąść i pomedytować przez 15 minut. Nie musimy mieć wszystkiego na raz.

I tak jest możliwe żeby cieszyć się każdym dniem pomimo trudności, żeby nie mieć obsesyjnych myśli, żeby utrzymywać wewnętrzny spokój, być zadowolonym z tego co się robi, widzieć i tworzyć piękno pomimo tego że życiu również towarzyszy cierpienie, kochać i być kochanym. Jedyną pracą jest zmiana naszego postrzegania rzeczywistości i nauczenie się myślenia w taki sposób aby kreować taką rzeczywistość w jakiej chcemy żyć. Potrzebujmy jeszcze trochę siły aby zrobić pierwszy krok będący manifestacją tej wizji, a ona z reguły znajduje się w nas w nieograniczonych ilościach jak tylko nie pozwolimy dołującym i krytycznym myślom dojść do władzy, jeśli zaczniemy zauważać co robimy dobrze, co nam się udaje, widzieć nasze mocne strony, doceniać innych i co ważne doceniać to co każdego dnia przynosi nam życie. Ktoś kiedyś powiedział: “celebracja jest drogą“. Dlaczego, nie celebrować każdego dnia życia, dlaczego nie celebrować każdej sekundy właśnie teraz tak jak jest.

 

Dalej “z Bloga psychologa ;)” czyli jak to było i jest u mnie.

Czasem jednak nawet jeśli realizujemy swoje marzenia ciągle czegoś nam brakuje. Udało mi się zrealizować swoje marzenie mieszkania w przyrodzie. Trwało to ok 10 lat. Kiedy poznałam mojego męża mieliśmy taką wizję żeby kupić dom gdzieś w górach, czy w lesie, mieszkać w nim, zrobić go według naszego pomysłu (mieliśmy potrzebę tworzenia :), zapraszać ludzi, stworzyć miejsce uzdrawiania, wyciszenia, miejsce dla strudzonych wędrowców, w którym będą mogli nabrać siły. Przez wiele lat nam się nie udawało. Ale moja praca polegała na tym, że starałam się żyć tak jakby ta wizja już się zrealizowała. Jej esencją było doświadczanie spokoju i kontaktu z przyrodą już teraz. Starałam się więc znajdować czas na spacery po parku łazienkowskim, Polach Mokotowskich, medytowałam i każdego dnia dziękowałam za to, że mogę widzieć, dotykać, wąchać trawę, drzewa, że mogę być razem z moja rodziną. Był nawet moment że zaakceptowałam życie w mieście, widziałam krople deszczu na szybie samochodu jak jechałam w korku wioząc dzieci do szkoły, śpiewałam wraz z tańczącymi na ulicy Marszałkowskiej suchymi liśćmi, podnosiłam głowę żeby popatrzeć na kawałki nieba. Ale cały czas, krok po kroku wypełniałam plan kupienia domu w poza miastem. Kiedy tylko zaczynałam czuć cierpienie, że coś się nie udaje, tracić nadzieję, że się uda, cały proces się zatrzymywał. Kiedy utrzymywałam stan umysłu, serca, ducha taki jaki chcę mieć bez względu na to gdzie mieszkam, bez przywiązania do wyniku i oczekiwań, jakieś cuda się wydarzały. Realizowałam jednak plan krok po kroku. Pierwszym było zarejestrowanie działalności gospodarczej aby po jakimś czasie dostać kredyt. Potem ciężka praca, wymyślanie w jaki sposób zarobić, zdobywanie klientów na usługi informatyczne, jednocześnie prowadzenie psychoterapii żeby w tym wszystkim robić coś co wydawało mi się ważne, co w dużej mierze stanowiło sens mojego życia.

Ilość spraw papierkowych, urzędowych była przy tym nie do opisania i wielokrotnie wydawało się, że nie mam szansy na kredyt, dom też się nie znajdował. Czasem myślałam, że może to jednak nie jest właściwa droga. Aż w końcu nadszedł czas kiedy pojęłam ostateczną decyzję jaki to ma być dom, gdzie, a potem go znalazłam i powiedziałam że to jest ten dom. Nie był do tej pory na sprzedaż ale właściciel właśnie zdecydował się go sprzedać. Udało się! Kupiliśmy dom, przeprowadziliśmy się do niego całą rodziną – ja, mąż, dwoje dzieci i kot. I co dalej. Czy to już koniec naszych planów, będziemy tylko siedzieć na tarasie i pić kawę? Otóż nie, okazało się, że to dopiero początek. Moje plany, że będę robić tu warsztaty i będą przyjeżdżać tłumy osób, bo tak fajnie jest, taki fajny dom, my tacy fajni i miejsce cudowne, legł w gruzach. Na warsztaty przyjechała tylko jedna dziewczyna i było to dla nas wszystkich dosyć dziwne doświadczenie, którego nie można nazwać warsztatami a raczej rozczarowaniem. No chyba, że spojrzy się na całą sytuację z innej perspektywy. Tak też zrobiłam bo co innego miałam do wyboru. Albo załamać się, że moja wizja się nie realizuje abo zobaczyć o co chodzi dlaczego tak się dzieje. Zaczęłam od siebie. Sprawdziłam czy jak na prawdę chcę robić warsztaty. Po jakimś czasie dłubania w ziemi przy sadzeniu warzyw uświadomiłam sobie, że wizja robienia warsztatów pojawiała mi się gdzieś w połowie życia i chyba właściwie nie jest do końca moja wizją. Im więcej pozostawałam w ciszy, sama, z roślinkami i ptakami, coraz bardziej widziałam, że to co stanowi istotę mnie pamiętam gdzieś z dzieciństwa i było to samotne chodzenie po lesie, huśtanie się na huśtawce z samego rana i śpiewanie z wiatrem, malowanie i lepienie z plasteliny. Tak, skonfrontowałam się z tym kim właściwie byłam zanim społeczeństwo i religia nakazały mi być dobrą. Miałam chyba taką potrzebę żeby coś dać światu, zrobić coś dobrego dla innych, bo w tym widziałam swoją wartość, tym zasługiwałam na “miłość Boga”. Co za bzdura, a co ze mną? Jeśli miałabym spróbować pojąć to co Bóg chciałby od nas, to nic innego nie przychodzi mi do głowy jak tylko cieszenie się stworzeniem i bycie szczęśliwym. W każdym razie tak sobie wymyśliłam jakiś czas temu i nastał czas zawrócenia na drogę, którą kiedyś porzuciłam.

I co dalej, jak żyć, co robić. A los podarował nam kolejne wyzwania w postaci braku pieniędzy na jedzenie. Miałam wyrzuty sumienia “co dzieciom zrobiliśmy” i wzrastający lęk. Ale…. w całej tej sytuacji ani razu nie byliśmy głodni! Był momenty kiedy płakałam bo na prawdę nie miałam co dać dzieciom do jedzenia. Stuk, stuk do drzwi przychodzi pani ze wsi z całym koszem warzyw. Innego dnia pani ze sklepu daje nam trzy torby jedzenia, co parę dni dzwoniła inna kobieta mówiąc że jej siostra ugotowała za dużo i czy mam ochotę podjeść i wziąć dla nas obiad. Nasza znajoma z Norwegii zapraszała na nas na posiłki. I co najdziwniejsze tylko ona wiedziała o nasze sytuacji, nikomu we wsi nie mówiliśmy że nie mamy co jeść. Tak jakoś wyszło, tak było i skończyło się kiedy nasza sytuacja materialna poprawiła się, tak po prostu. Wyglądało to jakby jakieś cuda się wydarzały. A my tylko dziękowaliśmy ze łzami w oczach ze wzruszenia za całą te miłość, której doświadczamy dookoła. Dziękowaliśmy, że dziś mamy co jeść, dziękowaliśmy za chleb, za ryż, fasolę, jedzenie które jeszcze niedawno było dla nas niczym specjalnym. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie kiedy miałam marchewkę do zupy na kostce rosołowej, kiedy dostaliśmy pomidory i sałatę, bo dzieci tak bardzo chciały warzyw. Do tej pory trzeba im było wciskać im warzywa na siłę ale jedzenie przez dwa miesiące ryżu albo ryżu z fasolą sprawiło, że na prawdę były spragnione czegoś innego.

Ten czas, tak trudny i zadziwiający dla nas – ludzi, którzy przyjechali z kapitalistycznego kraju supermarketów, pakowanej szyneczki, słodkich serków i innych sztucznych pięknie opakowanych produktów, które są dużych ilościach marnowane i wyrzucane, była to taka lekcja życia, że w moich najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie że mogę tak bardzo zmienić swoją postawę w stosunku do jedzenia, do tego co mam, co otrzymuję, do ludzi i zaufać Życiu tak, że właściwie teraz mogę powiedzieć, że już się nie boję.

Ale to jeszcze nie koniec. Myśleliśmy, że teraz odetchniemy i będziemy mogli nie tylko kupować jedzenia ale też zrobić podłogę w domu. Niestety straciliśmy prawie połowę dochodów. Prowadzimy firmę przez internet i jeden klient obciął nam połowę godzin. Robimy więc prace remontowe własnymi rękami, nie napisałam, że dom w którym mieszkamy jest do dosyć dużego remontu 🙂 Nie było na początku łazienki, światła, wody… itd. Więc kombinujemy co możemy zrobić sami, jesteśmy twórczy 🙂 Od skuwania tynku z kamieni bolą nas ręce dłonie, łokcie, tak że czasem nie możemy nimi ruszać, nasze kręgosłupy, hmmm… bo pielimy w ogródku motyką 🙂 Ale ile radości jak pojawiał się sałata, bób, teraz wychodzą pomidory i dynia. Każda z tych roślinek to jak moje dziecko, dziecko ziemi, którą staję się zanurzając w niej dłonie przy sadzeniu. W snach pojawia mi się twarz ziemi i wody, a właściwie dwie twarze każdej z nich. Za jakiś czas będziemy mieć własne warzywa.

Wczoraj przyszedł czas zmęczenia i lęku. Poszliśmy nad wodę aby zobaczyć po co tu jesteśmy. Przypomnieliśmy sobie że nie chodziło o to żeby mieć dom ale o wolność, wolność od systemu, do świata reklam, komercji, o spokój, także spokój ducha, którego nie doświadczamy kiedy martwimy się o to co będzie dalej, jak przeżyć. Tak bardzo chcę tu żyć, tak bardzo chcę utrzymać dom, że zamiast wolności, która była moim celem zatracam się, zaczynam się bać, zapominam, przestaję widzieć co jest dookoła. Ale zaraz, zatrzymuję się, rozglądam, widzę chmury… Jestem dziś, teraz, podążam drogą serca, a to że pojawiają się na niej wyzwania czy nauki, to jest to właśnie jej częścią, jej naturą i jak tylko nauczę się właściwie słuchać usłyszę co szepcze woda, wiatr, zobaczę twarz ziemi i usłyszę bicie jej serca… Potrafię, udało się po raz kolejny powrócić do życia.